wtorek, 3 lutego 2015

Typowy Sebix z Typową dziewczyną Kariną i komunikacja miejska. (Przygoda w dwóch aktach)

Wyruszam na lotnisko celem przywitania konkubenta, który wraca ze służbowej podróży do kraju syropu klonowego. Wsiadam do jedynego bezpośredniego autobusu linii 210, którą nieustraszeni trójmiejscy obywatele od jakiegoś czasu własną piersią bronią przed zlikwidowaniem. Wśród nich jest także wspomniany konkubent osobisty, którego tenże Solaris dostarcza do pracy.

Ale ja nie o tym.

Rozsadzam dupsko przy oknie napawając się opustoszałymi siedzeniami. Gdzieś w tyle migają mi dwie pary obszernych jak drzwi garażowe ramion męskich zakończonych ogoloną na glanc potylicą. "Kanary" - myślę. Zatykam uszy słuchawkami, z których jedna ogłuchła w niewyjaśnionych okolicznościach. Jak na ironię słuchawki brandu Pionieer! Dziękuję serdecznie za takich pionierów. Miesiąc wtykania w telefon i pach. Jednostronna głuchota totalna. Pięćdziesiąt złociszy w dupę.

Autobus sunie leniwie. Ściągam szal, którzy złośliwi nazywają kocem i wkładam sobie między nogi. W drodze na przystanek moja dupa i narządy rozrodcze pokryły się lodem, gdyż zabarykadowana przez weekend w domu nie miałam pojęcia, że temperatura spadła kilka stopni poniżej zera. Podatna na przeziębienia pęcherza zaczynam żałować wdziania odświętnej (choć pan bóg chyba by obraził na jej widok), bezbożnej bielizny. Swoją drogą, czy są gdzieś seksi majtki, które składają się z czegoś więcej niż kilku nitek?! No dobra, moje składają się także z infantylnej kokardki i gumki. Będę musiała pogrzebać w necie. Tymczasem grzebię w kroku tworząc ocieplaną pieluchę. Ach, trzeba było ubrać polarowe galoty w owieczki, które uszyłam sobie na ciężkie, zimowe poranki. Nie ma co się oszukiwać - po tylu latach konkubinatu prędzej usłyszę: "Ojesusie, to czemuś w tym lazła na takie zimno?! Zaraz się przeziębisz!" niż trzask rozrywanych naprędce stringów.

Ale ja też nie o tym.

Na Złotej Karczmie wsiadają siatki z Lidla zakończone dłońmi przypominającymi grabie. Od dłoni w górę znów pękające nadmiarem białka barki. Pomiędzy ramionami, na zadziwiająco krótkiej szyi srebrzy się żel mokra włoszka. Co to, karwa, zjazd karków na lotnisko?! Za barkami postukują niewprawione w poruszanie się na szpilkach stopy damskie, sztuk dwa. Stopy obute w kozaczki zimowe. Kozaczki zimowe ocieplane z zewnątrz sztucznym, białym futerkiem. Ciekawe z czego to futerko - budzi się we mnie instynkt krawcowej. Pewnie z hali. Zajmują siedzenia - sztuk cztery - przede mną. Kto biednemu zabroni siatki sadzać w Solarisie?! A co się mają brudzić, w końcu 7 groszy za sztukę! Może i Lem byłby przychylny.

Barki z żelem mokra włoszka, powiększone o kurtkę pikowaną w odcieniu Pantone 0821 C, rozglądają się nerwowo w celu namierzenia wrogów kontrolujących bilety. Uspokojone rozkraczają szeroko zabiałkowane uda - ktoś tu chyba ćwiczył balet - patrzę z niedowierzaniem na szerokość rozstawionego kąta. Kozaczki kompletna antynomia - splecione na wzór Elżbiety Jaworowicz.

Poprawiam tymczasowego pampersa pełniącego wspomniane już funkcje rozgrzewające. Podkręcam volume w Xperii, która troskliwie informuje, że długotrwałe słuchanie muzyki na full trwale niszczy słuch. Jedziemy w szóstkę. Co też plotę - autorka spluwa na ziemię - w dziesiątkę, tak się nas namnożyło przez tę krótką chwilę! Ja, dowodzący Solaris, cztery siatki marki Lidl 7 groszy za sztukę, dwie świecące potylice (Kanary), napuchnięte barki (Typowy Sebix) i kozaczki z futerkiem marki hala targowa (Typowa Karina, dziewczyna Sebixa).
_________________


Koniec aktu pierwszego.