czwartek, 16 kwietnia 2015

Odwiedzasz rano warzywniak? Uważaj.

Przed rozpoczęciem pracy, rytualnie wręcz, zachodzę do pobliskiego warzywnika (drewniana buda obklejona zaprojektowanymi w paint’cie reklamami „Zawsze świeżo!”) celem wrzucenia do żołądka czegoś nieprzetworzonego. Samotna kawa, wlana do gardła o 6:30 już o 7:30 pali w jelitach i, nad czym ubolewam przeogromnie, nie da wystarczającego paliwa na resztę dnia (w chwilach, gdy o tym zapominam słaniam się przy biurku miękkimi nogami i ciężką głową).

W pachnącym gumą kulką warzywniaku, gdzie bzyk pierwszych much miesza się z symfonią dojrzewających roślin, wita mnie puszysta ekspedientka. 7:50, o tej porze wykłada przed drewnianą budką świeże towary, na które składa się głównie nabiał Piątnicy. Chwytam jeden wyrób, pęczek rzodkiewek, banana i  sok marchewkowy, który już zawsze będzie kojarzył mi się z wydziałem filologicznym miejscowego uniwersytetu.

Miła, puszysta Pani z szerokim uśmiechem i brudnymi paznokciami, zgodnie z zasadą, że przeciwieństwa się przyciągają, pakuje moją zdrową żywność śniadaniową do plastikowej siatki. Gdy odchodzę od lady, moja skóropodobna torba, kupiona w czasach, gdy małe azjatyckie rączki jeszcze nie budziły we mnie wyrzutów sumienia, zahacza o sczerniały pęczek bananów. Próbując złapać go w locie potykam się o stojące nieopodal tekturowe skrzynki wypełnione cytrusami. Banany miękko lądują na zimnych, szarych kafelkach. Zaraz za nimi, niczym pies z łańcucha spuszczony, toczy się ku drzwiom ruda butelka zapłaconego wcześniej soku.

Zanim zdążę wylądować bokiem ciała na środku warzywnej budy, reszta zakupów (chyba w celu amortyzacji ciała podmiotu piszącego) wślizguje się zgrabnie pode mnie. Leżąc na zmiażdżonym śniadaniu powtarzam głośno przeprosiny. 

Puszysta Pani, tupiąc w miejscu, kładzie dłonie na skroniach. Z jej wnętrza wydobywa się przeciągnięte „Obożeobożeoboże”.


To tyle, jeżeli chodzi o moje pożywne śniadanie. Kawę sobie zrobię. W biurze. Bez mleka. Za karę.

1 komentarz: