Wczoraj wróciłam z pracy z przemożnym pragnieniem rzucenia
wszystkiego i wyjechania na wolontariat na koniec świata. Tak po prostu. (Nie,
konkubent się nie rozmyślił, praca póki co też nie. Nawet z rodzeństwem jestem
w niebywale stabilnym kontakcie.) Siedzę, siedzę (myślę i myślę). Popijam
kawkę, herbatkę. Pożeram ciastka na przemian z literami. I nagle... Chrupie
gdzieś w mostku niepokój. Łaskocze pragnienie zdobycia czegoś wprost
proporcjonalnie niestabilnego. Wychodzę na ulicę. Nogi niosą. Nie dam rady
wsiąść do autobusu. Rozniosą mnie myśli. Cisnę z buta trasę Wrzeszcz Dolny -
Morena. Mróz przypieka popękane naczynka.
"Powinnaś wyjechać do Nowej Zelandii!"
- słyszę spod cebulek włosów. "Co prawda nie masz oszczędności, bo
wszystko pożarło czekające na odbiór mieszkanie, ale myślę, że to doskonały
moment na takie zmiany." Przytakuję siostrze w głowie.
Wieczorem dzielę się pomysłem z
konkubentem. Jakież jest moje zdziwienie, gdy NIE słyszę: "Czyś Ty
oszalała?! I ja mam tu sam zostać z remontem na bani?! Jesteś
nie-od-po-wie-dzial-na!"
Zamiast tego umiłowany mój odkłada
obklejony kaszą jaglaną widelec, przełyka liść rukoli i tako oto rzecze:
"Jeśli chcesz to możemy coś takiego
zrobić."
Pioruny szczęścia rozszarpują mi wnętrze.
Zaraz po tym opluwam mu obiad: "SERIOOO?!"
"Pewnie, ale może najpierw, nie wiem,
pojedź sobie do A. z Zachodu. (Moje przyjaciółki dzielą się na A. z Zachodu i
A. ze Wschodu. Jako, że posiadają to samo imię - taka jedna wielka przyjaciółka
w dwóch ciałach - konkubent rozróżnia je za pomocą geografii.) Na kilka dni.
Sama. (Sama oznacza bez konkubenta.)"
Tutaj, w odpowiedzi pada moje zwątpienie w
słuszność stabilności. ("Stabilizacja nie jest dla mnie. Dzieci nie są dla
mnie. Śluby...") W pracę od 8-16. W ten kredyt, cośmy go wzięli. W
pokonywanie codziennie tej samej drogi, widywanie tych samych twarzy...
Godzinę później napierdalając rytmicznie w
klawiaturę informuję A. z Zachodu o wszystkich pomysłach zrodzonych z
poniedziałku. Jako, że usposobienie mamy podobne, wyobrażam sobie, że czytając
wiadomość nawet nie podniosła brwi zdziwienia.
"A może masz ochotę na wspólną
podróż. Tylko we dwie? (Z plecakiem i wygodnymi butami)." - zaproponowała
swoje.
15 minut później jestem już gotowa do
wakacyjnego zdobywania wąskich serpentyn Albanii z moją przyjaciółką zachodnią,
feministką made in Poland, co to chciała Niemca!
___________________________________
"Sławek, czy ja jestem popierdolona,
że mam takie pomysły?" - zachodzę w głowę obgryzując odpryśnięty lakier z
paznokcia na wskazującym palcu.
"Chyba nie - odpowiada szczerze
wyglądając znad monitora - ale ja to się słabo znam na ludziach."
__________________________________
Czuję ulgę. Przemożną ulgę zrozumienia. :)
Solidnie napisane. Pozdrawiam i liczę na więcej ciekawych artykułów.
OdpowiedzUsuń