czwartek, 4 grudnia 2014

Trudne decyzje o potomstwie.

Konkubent wspomniał coś godzeniu dziecka z karierą zawodową. W odpowiedzi na jego stwierdzenie "Kurczę, mając dziecko chciałbym jednak wstawać trochę później niż o 7 rano." przedstawiłam taką oto, ciupkę może pesymistyczną wizję wolnego czasu na sen (wynikającą z dwanastu miesięcy opieki nad nowo narodzonym bratankiem. Miałam wtedy 18 lat, niedopasowaną fryzurę, krzywe zęby, maturę i wzdychanie do równie nieatrakcyjnego byłego - wtedy wydawał mi się chodzącym blond bogiem - na głowie).

"To nie jest tak, że nie dosypiasz gdy masz niemowlę w domu. Ty w ogóle nie śpisz!" - rozpoczynam monolog specjalistki od dzieci - "Zapominasz, że coś takiego jak sen w ogóle istniało!

ONO budzi się co dwie godziny drąc japę, bo się zesrało/zaszczało, bo jest głodne, bo się wyspało, bo mu nudno. Najczęściej jednak zwyczajnie po to, żeby zatruć Ci życie. Teoretycznie śpisz te dwie godziny. Praktycznie - budzisz się na każde kwilenie: sprawdzasz, czy nie zasnęło z paszczą w materacu, czy nie zadusiło się własnym językiem. Co jakiś czas podkładasz palec pod nos, bo jakoś tak  nie widać, czy oddycha. Śpisz jak pies - ciągle w trybie czuwania. Nawet jeśli TO śpi w najlepsze, podnosisz rytmicznie tułów i nasłuchujesz czy wszystko z nim w porządku. Przed snopodobną czynnością, po ogarnięciu zabawek i syfu w mieszkaniu, wstawiasz pranie, gotujesz obiad, karmisz koty. Możliwe, że tego dnia przypomnisz sobie, że własnie minęły trzy doby od ostatniego umycia włosów. Wybija 22 (a pamiętaj, że Twój dzień rozpoczyna się o 5 rano). Ciągle nadajesz na najwyższych obrotach. Idziesz jeszcze przygotować składniki na mleko, żeby w środku nocy (24:00, 2:00) robić to po omacku, w półśnie.

Za dnia wcale nie jest lepiej. Codziennie sprawiasz TEMU kąpiele. Gile i wydzieliny wyciągasz specjalną gruchą, której sprawnej i zręcznej obsługi, rzecz jasna trzeba się wyuczyć. Dziecko wyje przy tym jak opętane. Zasypujesz dupsko talkiem. Smarujesz oliwką, kremami przeciwodparzeniowymi, maściami, bógwieczymjeszcze.

Poza tym cały czas musisz pamiętać o odpowiednio wysokiej temperaturze w chałupie. Nie ma mowy o wyłączeniu kaloryfera i posiedzeniu w rześkim chłodku. Wyciągasz te kilka kilogramów z wanny ze stoperem w dłoni. Byle szybciej, bo zimno mu nie sprzyja. Wycierasz. Suszysz. Schnell! Schnell! Byle tylko nie przyczłapała się do TEGO jakaś wirusowo-bakteryjna sprawa. Jakieś zapalenie płuc, katar, kaszel. Spektrum wyboru jest nieograniczone.

Ono wciąż wyje. Wysokość wydobywającego się z niego dźwięku z pewnością zostałaby przez ekspertów uznana za trwale uszkadzającą słuch. Zakładasz pampersa. Ściskasz dzieciaka klejącymi paskami niczym baleron przed pieczeniem. Aż bebechy wyjdą na wierzch. Nie jest to jednak tak łatwe i przyjemne jak pokazują reklamy z raczkującymi na mięciutkim dywanie bobasami.

Jeśli założysz zbyt luźno to osra się po szyję albo zaleje szczynami przestrzeń na odległość kilku metrów. Szczochy nie są, co prawda, tak tragiczne jak Stefki czy Stefana (naszych kotów), ale mocz to mocz. Nic przyjemnego. W każdym razie, za mocno też nie możesz go ścisnąć tym pampersem. W skrajnych przypadkach sprawisz, że poddusi się przez godzinę, może dwie. Zależnie od tego, jak dawno spożyło ostatni posiłek.

Nie mówiąc już o czyszczeniu wspomnianej dupy przy zmianie pieluchy. Po pierwszym miesiącu wycierania ubabranych pośladków zapach nawilżanych chusteczek przywołuje tylko i wyłącznie wspomnienie osranej dupy Twojego dziecka. Ja tak mam do dziś. Dziecko moje nie było. Ale trauma jak najbardziej. Nie wiem jak laski mogą nosić je w torebkach i używać w ciągu dnia do oczyszczania rąk. Dla mnie chusteczka nawilżana dla dzieci równa się gówno Sebastiana.

Następnie ubieranie. Wyobraź sobie ubieranie bezwładnego mikroskopijnej wielkości. Kilkucentymetrowe skarpetki, rajstopki, majteczki z dziurami, których prawie nie widać. A wszystko to przy akompaniamencie wierzgających na wszystkie strony kończyn. Złapać mocno nie możesz, bo połamiesz. Bez zdecydowanych ruchów nic nie wskórasz. A musisz mieć jeszcze na uwadze fakt, że TO łatwo się wyziębia. (...)"

Konkubent przerywa:

"Możesz być pewna, że dzieci mieć nie będziesz."

Oddycham z ulgą.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz