czwartek, 30 października 2014

Słowa na wolności (nie, nie jest to manifest futurystów).

Spotkałam się dziś z koleżanką z dziecięcego, elbląskiego podwórka (mam tych podwórek - dziecięcych, rzecz jasna, aż trzy - każde w innym mieście, stąd to zaznaczenie). Choć w naszym przypadku bardziej były to ogródki, tudzież "uliczka" - bo tak potocznie nazywaliśmy przestrzeń między naszymi domami, niż podwórko. Rozmowa po dziesięciu latach nieznajomości była prawie tak ekscytująca, jak pierwsza randka. A podarowana mi przez Gosię butelka z gorącą wodą, włożona między nogiw celu ukojenia mojego zapalonego/rozpalonego/rozżarzonego pęcherza, działała lepiej niż bukiet kwiatów. Jeżeli przyszłoby mi kiedyś znów randkować z nieznajomymi, z pewnością testem sprawdzającym zdatność na konkubenta byłby sposób organizowania termofora z tego, co znajduje się pod ręką.
Po wspominkach o wyżeraniu kruszonki z ciasta mojej matce (od czego podobno dostała spazmów, a ja w to wierzę, bo ją znam), przygotowywaniu kisielu bez gotowania (zanim kisiel instant przyszedł producentom do głowy), godzinach spędzonych w altance na dziecięcym hazardzie (tysiąc, wojna, makao, kent  , kuku, państwa - miasta) i mrożącym krew w żyłach odkryciu, że śpię z otwartymi oczami, niczym trup, usłyszałam:
"Wiesz co? Lepiej piszesz, niż mówisz."
Z czym, bez cienia wstydu, zgadzam się w stu procentach. Potwierdza to, między innymi (wpadek jest więcej niż zdolna jestem zapamiętać) moje ostatnie wystąpienie na zajęciach filologicznych, gdzie opowiadałam o podróży do Szetejń (miejsce urodzenia Czesława Miłosza) i użyłam, między innymi, słowa Litwinowie na określenie Litwinów. Co z tego, że pasjonowało mnie i żywo obchodziło to, o czym chciałam mówić, skoro nie od dziś wiadomo, że posiadam niezwykłą zdolność kłapania jęzorem zanim procesy myślowe dojdą do skutku.
Podobnie stało się przy ostatniej wizycie u konkubeściów, gdzie soczyste "kurwa" niepostrzeżenie wypadło mi z ust i rozbiło się o najeżonego tatę Sławka. Całe szczęście, że o wszystkim dowiedziałam się będąc już w domu.
"Musisz bardziej uważać jak i co mówisz, gdy jesteśmy u rodziców." - powiedział robiąc mi kanapki.
"A to niby czemu?" - oderwałam wzrok od machających pod blatem kapci z wielkimi pomponami.
"Bo ostatnio powiedziałaś u nich słowo na KA." Spaliłam raka.
Powiedziałaś słowo na KAAAAAAAAA. To zdanie będzie śniło mi się wypowiadane przez biegnącego za mną w ciemnym tunelu i dzierżącego w dłoniach piłę (lub inne ostre narzędzie) konkubeścia.
"Powiedziałaaaaśśśś słooowoooo na KAAAAAAA!!!!!"
PS Mamo, jeżeli kiedykolwiek będziesz to czytać, chciałabym podziękować za wolność słowa w naszym domu. Za słowa zerwane z łańcucha, używane przez Ciebie i braci, a nawet zniemczoną babkę (której kjurwa to jedyna jej fajność). Nie mogę doczekać się wizyty przy wspólnym stole, gdzie odświętnie celebrujemy pierdolenie, wkurwianie, chujawiaki, kjurwy i wiele, wiele innych określeń, które przyprawiają porządnych ludzi (z jeszcze bardziej porządnych domów) o zawrót głowy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz