czwartek, 30 października 2014

Uważaj o czym marzysz, bo może się spełnić.


Jakiś czas temu rozprawialiśmy ze Sławkiem, że to już nie te czasy, kiedy sąsiad był od pożyczania cukru, mąki i jajka. I że to wielka szkoda, bo teraz tylko ignorowanie i udawanie, że się nikogo nie zna. Samotne, egoistyczne pielenie własnego ogródka.
Tymczasem. Od kilku dni w mieszkaniu obok rozlega się techno młota burzącego ścianę. Pomiędzy borowaniem i wierceniem następuje pukanie do moich drzwi (w klasycznym, polskim rytmie CWKS – Legia!).

„Czyżby wizyta duszpasterska? Przecież mówiłam, że nie przyjmujemy!” – myślę. Otwieram drzwi. Moim oczom ukazują się wielkie buciory, białe, wytarte kolana i ujebane dłonie.

„Cześć, ja tu teraz będę mieszkał. Zyga!” – koleś około trzydziestki wyciąga dłoń zwiniętą w żółwika. „Słucham!?” – nie ogarniam czego chce z tą pięścią. „Zyga!” – powtarza. Łapię w locie co ma na myśli. Przybijam. „Magda.” 
Zyga puka jeszcze kilka razy, a to po klucz od piwnicy, klucz od śmietnika i inne.
Dziś znów słyszę tajny alfabet do drzwi „Legia!”, podskakuję na krześle. Otwieram. 
„Cześć, wiem, że już masz mnie dosyć, ale odłączyłem gaz, a mam zupę...” Faktycznie, Zyga trzyma w dłoni zawinięty w starą bluzkę garnek zupy. 
„Dobra, jasne, dawaj.” 
Gdy zamykam drzwi słyszę jaka jestem super, extra odjazdowa. Podgrzewam zupę, a w domu unosi się gównopodobny zapach duszonego, starego pora…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz